Zamieszkać w sąsiedztwie pięknych lasów, łąk, jezior - terenów, w których stąpa się nie tylko po półdzikiej przyrodzie, ale i po historii - jest marzeniem wielu. Nie tylko z tego powodu, że w takich miejscach czas inaczej płynie, że jest zdrowiej, bardziej ekologicznie, że to jest „trendy”, czy z innych modnych powodów… Możliwość przebywania w otoczeniu zieleni, która pokazuje swoją siłę, która rządzi się sama, daje również szereg zalet pod warunkiem, że umie się z nich korzystać. Chciałam tu wspomnieć o edukacji przyrodniczej. Na pytanie: „czy możliwa jest edukacja przyrodnicza w oderwaniu od samej przyrody?” wydaje się, że istnieje tylko jedna odpowiedź: NIE. A jednak… spotkać możemy wielu, którzy prowadzą taką edukację zamknięci z różnych powodów w 4 murach. Najsmutniejsze dla mnie jako osoby zajmującej się edukacją przyrodniczą jest to, że generalnie jako społeczeństwo ubożejemy w wiedzę o świecie przyrodniczym i rozumienie zjawisk, które nas otaczają. Ilu rodziców na pytanie dziecka „co to za drzewo?” poda jego nazwę gatunkową? Ilu wyjaśni, czym są czerwone narośla na liściach i skąd się biorą? Lub kto spróbuje podjąć dyskusję, po co właściwie w przyrodzie są komary i osy? Dlaczego lepiej nie niszczyć muchomorów w lesie, gdzie śpią trzmiele… Pytań stawianych przez dzieci są tysiące. Co uczynić jednak, jeśli nawet ten, który wie wszystko (czyli Internet), nie podaje odpowiedzi na te dziecięce pytania?
Wiele się mówi i pisze ostatnio o nowym pokoleniu, o pokoleniu cyfrowych tubylców, czyli urodzonych po 1990 roku. Pokoleniu ludzi, którzy urodzili się, gdy w domach była już technologia cyfrowa. Dla nich świat wirtualny jest „naturalnym środowiskiem”. Stali się nauczycielami dla pokolenia cyfrowych imigrantów (uczą nas choćby poruszania się w świecie nowoczesnych technologii). Zastanawiam się jednak, jak można nazwać takie środowisko naturalnym? Czy może być naturalnym coś, co jest wirtualne? I czy można zamknąć w świecie wirtualnym edukację przyrodniczą? Nie chciałabym zachęcać do rezygnowania z osiągnięć technologicznych - sama korzystam właściwie codziennie z ich zdobyczy (przynajmniej niektórych) - ale równocześnie nasuwa się pytania o to, gdzie podziały się utrwalone przez wieki modele przekazywania informacji młodszym pokoleniom od pokoleń starszych? I czy powinniśmy tak łatwo od tych modeli odchodzić? Dla ilu z czytających te rozważania pierwszym źródłem informacji o tym, co nas otacza była np. babcia?
Czy znamy się na przyrodzie, która nas otacza dostatecznie, by wykształcić do niej szacunek? Warto zacząć od najmłodszych lat (fot. E. Rybska)
Zalety płynące z przebywania i edukacji w naturalnym środowisku przyrodniczym są niepodważalne i nikt na szczęście póki co z nimi nie dyskutuje. Wymienię tu choćby poznawanie otaczającego świata wszystkimi zmysłami (bo jak w klasie czy w komputerze usłyszeć szum strumyka w pobliskim lesie czy poczuć jak szorstkie są liście przytulii czepnej?), obserwowanie roślin i zwierząt w ich naturalnym otoczeniu niezniekształconym przez czynniki antropogeniczne, kształtowanie emocjonalnego podejścia do przyrody i inne.
Wydaje się, że w edukacji przyrodniczej nie jest najważniejsze nawet to, aby dzieci kochały przyrodę, lecz aby ją szanowały. Szacunek zaś kształtuje się wówczas, gdy poznajemy obiekt. Św. Tomasz z Akwinu mówił: „Żeby kochać trzeba poznać przedmiot ku któremu ma się zwrócić duch człowieka”. Zatem z tytułu tych rozważań pojawia się pytanie – czy my się znamy na otaczającej nas przyrodzie dostatecznie, by szacunek do niej wykształcić? Czy mamy dostateczną wiedzę jako społeczeństwo, by trafnie decydować o tym, co z otaczającym krajobrazem powinno się stać? Czy człowiek jako jednostka jest w stanie chronić coś, o czym niewiele wie? To są oczywiście bardzo złożone zagadnienia, a na wiele z tych pytań nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Na zakończenie tych rozważań chciałabym przytoczyć myśl znanego polskiego botanika prof. Władysława Szafera:
„Znajomość krajowych drzew i krzewów powinna stać się powszechna tak, jak powszechna jest znajomość elementarnych wiadomości z historii, literatury polskiej czy życia gospodarczego. Kto by nie znal dat głównych wydarzeń historycznych, zdradzał brak znajomości dzieł najwybitniejszych pisarzy lub nie wiedział nic o polskim przemyśle, uchodziłby za człowieka niewykształconego; ale kto przechodzi co dnia aleją drzew lub parkiem i nie umie odróżnić świerka od jodły, lub buka od wiązu, temu nie dajemy takiego przydomka.”